99. Czy można osiągnąć szczęście, dążąc do idealnego małżeństwa?
Gdy chodziłam do szkoły, uwielbiałam słuchać piosenek i czytać starożytną poezję. Większość z tych dzieł poruszała temat miłości. Zostałam uwarunkowana takimi poglądami jak „miłość jest najważniejsza” czy „trzymajmy się za ręce i zestarzejmy się razem”. Podobała mi się myśl o małżeństwie pełnym trwałych uczuć i chciałam spotkać kogoś, kto się mną zaopiekuje i spędzi ze mną całe życie. Swojego przyszłego męża poznałam, kiedy zaczęłam pracę. Po ślubie był bardzo troskliwy i się mną opiekował. Czasami nalegał, żebym zgłosiła się do szpitala, nawet jeśli miałam jakąś niewielką dolegliwość, na przykład ból głowy czy gorączkę. Kiedy szliśmy ulicą, zawsze kazał mi iść po swojej prawej stronie, bo bał się, że potrąci mnie samochód. Ilekroć w naszym życiu dochodziło do drobnych nieporozumień, przyznawał mi rację i okazywał mi dużo tolerancji. Poza tym był wyjątkowo romantyczny. Za każdym razem, gdy wracał z podróży służbowej, a także z okazji nawet najmniej istotnego święta kupował mi prezenty. Gdy traktował mnie z taką troską, czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Powierzyłam mu całe swoje szczęście w tym życiu.
W lipcu 2013 roku uwierzyłam w Boga. Ze słów Bożych dowiedziałam się, że to Bóg Wszechmogący stworzył niebo, ziemię i wszystkie rzeczy i że sprawuje On nad wszystkim suwerenną władzę. Jest Zbawcą ludzkości, a ja jestem istotą stworzoną, więc powinnam we właściwy sposób wierzyć w Boga, podążać za Nim i wykonywać swoje obowiązki. W tamtym okresie, gdy tylko miałam czas, czytałam słowa Boże i aktywnie głosiłam ewangelię. Mój mąż nie sprzeciwiał się mojej wierze. W czerwcu 2014 roku mąż usłyszał bezpodstawne plotki rozsiewane przez KPCh, które dyskredytowały Kościół Boga Wszechmogącego. Przestraszył się, że z powodu mojej wiary straci twarz i zaczął mi ją utrudniać. Powiedziałam mu prawdę i poprosiłam, żeby nie wierzył w bezpodstawne plotki. Gdy zorientował się, że go nie posłuchałam, od tej pory nieustannie się ze mną kłócił.
Pewnego dnia w czerwcu 2018 roku około dziesiątej wieczorem mój mąż wrócił do domu pijany. Otworzył kopnięciem drzwi do sypialni, złapał mnie za włosy i ściągnął z łóżka na podłogę, po czym zaczął bić mnie po głowie. Wkładał w to dużo siły i po każdym uderzeniu dzwoniło mi w głowie. Następnie zaczął uderzać mnie w twarz. Gdy skończył, poszedł do kuchni po nóż. Przeklinając, powiedział: „Jeśli nie przestaniesz wierzyć w Boga, zabiję ciebie, a potem siebie”. Mówiąc to, przycisnął mi grzbiet noża do szyi. W sercu nieustannie wołałam do Boga. Nie miałam odwagi fizycznie walczyć. Po chwili, która wydawała się wiecznością, odłożył nóż. Gdy zobaczyłam, jak agresywny stał się mój do niedawna troskliwy i kochający mąż, pękło mi serce. Następnego dnia mnie przeprosił i powiedział, że popełnił błąd. Poprosił mnie o wybaczenie. Pomyślałam: „Jesteśmy małżeństwem od wielu lat, a on zawsze był dla mnie dobry. Zachował się tak prawdopodobnie dlatego, że był pijany i impulsywny”. W związku z tym mu wybaczyłam. Jednak od tamtej chwili czułam się ograniczana, gdy uczestniczyłam w zgromadzeniach i wykonywałam swoje obowiązki. Za każdym razem, gdy wracałam ze zgromadzenia i orientowałam się, że mojego męża nie ma w domu, oddychałam z ulgą. Gdy był w domu i witał mnie z ponurą miną, od razu zaczynałam z nim rozmawiać albo pytałam go, co chciałby zjeść i szybko przygotowywałam to, na co miał ochotę. Troszczyłam się o niego jeszcze bardziej niż wcześniej.
W czerwcu 2019 roku zostałam wybrana na przywódczynię w kościele. Gdy się o tym dowiedziałam, byłam bardzo szczęśliwa. Pomyślałam, że jako przywódczyni będę miała wiele okazji, aby się szkolić i zyskać mnóstwo prawdy. Byłam też jednak pełna obaw: „Gdy wcześniej uczestniczyłam w zgromadzeniach, mój mąż zawsze narzekał albo patrzył na mnie z dezaprobatą. Jeśli zostanę przywódczynią, będę miała więcej pracy i będę musiała często wychodzić na zgromadzenia. Czy mąż nie będzie próbował jeszcze bardziej mi przeszkadzać? Jeśli tak się stanie, nigdy już nie będziemy żyć w harmonii i szczęściu”. Z jednej strony były moje obowiązki, a z drugiej moje małżeństwo. Byłam rozdarta. Poszukując, modliłam się do Boga. Przypomniałam też sobie następujące słowa Boże: „Nie ma większego wykroczenia niż opuszczenie swojego stanowiska bez pozwolenia Boga, gdy pełnisz ważną rolę w szerzeniu ewangelii. Czy nie jest to akt zdrady wobec Boga?” (Głoszenie ewangelii jest powinnością, którą wszyscy wierzący są zobowiązani wypełniać, w: Słowo, t. 3, Rozmowy Chrystusa dni ostatecznych). Gdybym odrzuciła obowiązki, aby utrzymać swoje małżeństwo, popełniłabym poważny występek. Jestem istotą stworzoną i wykonywanie obowiązków jest moją odpowiedzialnością i powinnością. Nie mogę przestać ich wykonywać tylko po to, aby wieść spokojne życie. Dlatego przyjęłam obowiązki przywódczyni. Tak się złożyło, że w tamtym czasie mój mąż miał wolne, widział więc, jak codziennie wcześnie wychodzę i późno wracam. Co kilka dni się ze mną kłócił. Wielokrotnie stawał w drzwiach i nie pozwalał mi wychodzić na zgromadzenia. Mówił nawet, że nie dbam o niego i naszą rodzinę i że jeśli nie przestanę wierzyć w Boga, rozwiedzie się ze mną. Chociaż na końcu języka miałam słowa: „Więc to zrób!”, moje serce było słabe. Bałam się, że mąż naprawdę się ze mną rozwiedzie. Jak wówczas wyglądałoby moje życie? Gdy tylko pomyślałam o rozwodzie, miałam wrażenie, że już nigdy nie będę mogła się cieszyć żadnym szczęściem. Czułam w sercu taki ból, jakby ktoś przebił je nożem. Nie chciałam już wykonywać codziennie swoich obowiązków. Byłam jednak przywódczynią i musiałam wziąć na siebie odpowiedzialność za pracę kościoła. Gdybym odrzuciła swoje obowiązki, naprawdę byłabym pozbawiona sumienia. Musiałam zebrać się na odwagę i kontynuować pomimo trudności. W czasie zgromadzeń udawałam, że coś robię, pytając wszystkich o ich stan i sprawdzając pobieżnie pracę. Od niechcenia omawiałam różne sprawy, ale nie przejmowałam się rezultatami. Czasami było tak, że nie wdrożyliśmy jeszcze wszystkich ustaleń odnośnie do pracy, ale gdy tylko orientowałam się, że czas kończyć zgromadzenie, pospiesznie wracałam do domu. W związku z tym nie udawało się na czas zaradzić stanom, w jakich znajdowali się bracia i siostry, a niektóre elementy pracy nie mogły zostać zrealizowane w terminie.
Któregoś razu moja starsza siostra poszła za mną do domu jednej z sióstr, chcąc powstrzymać mnie od wiary w Boga. Ze względu na bezpieczeństwo tej siostry, zwierzchnicy poprosili mnie, abym przez jakiś czas nie wychodziła z domu i nie kontaktował się z braćmi i siostrami. Stwierdzili też, że powinnam wykonywać swoje obowiązki w takim stopniu, w jakim pozwalały mi na to okoliczności. Przez pierwsze kilka dni w domu czułam się zagubiona i smutna, ponieważ nie mogłam wykonywać swoich obowiązków. Jednak gdy widziałam, jak mój mąż codziennie dla mnie gotuje i stara się poprawić mi humor, szybko wróciłam w tryby szczęśliwego małżeństwa, którego tak pragnęłam. Byłam świadoma, że siostra, z którą współpracowałam, została niedawno wybrana i nie jest zaznajomiona z pracą kościoła. Było wiele zadań, których pilne wdrożenie i monitorowanie wymagało pracy nas obu. Poza tym mój mąż nie śledził każdego mojego ruchu. Choć mogłabym wyjść z domu i wykonywać swoje obowiązki, bałam się, że gdyby mój mąż się o tym dowiedział, wpadłby w złość, a nasza niedawno odbudowana relacja znów by ucierpiała. Nie chciałam zaprzepaścić tego szczęścia, więc nie wykonywałam swoich obowiązków w takim stopniu, w jakim mogłam. Przez dwa miesiące nie dopytywałam się o pracę kościoła, tłumacząc się „troską o bezpieczeństwo”. W różnym stopniu wpłynęło to na wszystkie elementy pracy. Gdy zwierzchnicy zorientowali się, że przejmuję się wyłącznie swoją cielesnością i rodziną, a nie pracą kościoła, zwolnili mnie ze względu na moje wyniki. Gdy do tego doszło, zaczęłam płakać. Choć w ciągu tych dwóch miesięcy miałam wiele okazji, aby wykonywać swoje obowiązki, nie wykorzystałam ich. Czyż nie byłam dezerterką? W głębi serca czułam się winna i miałam wyrzuty sumienia. Na jednym ze zgromadzeń przeczytałam fragment słów Bożych, który wciąż pamiętam, jakby to było wczoraj. Bóg Wszechmogący mówi: „Gdybym miał teraz położyć przed wami trochę pieniędzy i dał wam wolność wyboru – i gdybym nie potępił was za wasz wybór – wtedy większość z was wybrałaby pieniądze i porzuciła prawdę. Ci lepsi z was odrzuciliby pieniądze i niechętnie wybrali prawdę, podczas gdy ci pośrodku wzięliby pieniądze do jednej ręki, a prawdę do drugiej. Czy w ten sposób wasza prawdziwa natura nie stałaby się widoczna jak na dłoni? Wybierając pomiędzy prawdą i czymkolwiek innym, wobec czego jesteście lojalni, wszyscy wybralibyście w ten sposób, a wasza postawa pozostałaby niezmieniona. Czyż tak nie jest? Czyż pośród was nie ma wielu, którzy wahali się pomiędzy tym, co dobre, a tym, co złe? We wszystkich zmaganiach pomiędzy pozytywnym i negatywnym, czarnym i białym – pomiędzy rodziną a Bogiem, dziećmi a Bogiem, harmonią a rozłamem, dobrobytem a ubóstwem, wysoką pozycją a przeciętnością, wsparciem a odrzuceniem i tak dalej – na pewno nie jesteście nieświadomi wyborów, jakich dokonaliście. Wybierając pomiędzy zgodną rodziną a rozbitą rodziną, bez wahania wybraliście tę pierwszą; wybierając pomiędzy bogactwem a obowiązkiem, znów wybraliście to pierwsze, i brak wam nawet woli, by powrócić do brzegua; wybierając pomiędzy luksusem i niedostatkiem, wybraliście luksus; wybierając pomiędzy waszymi synami, córkami, żonami, mężami a Mną, wybraliście tych pierwszych; a wybierając pomiędzy pojęciem i prawdą, i tak wybraliście to pierwsze. W obliczu wszelakich waszych złych uczynków zwyczajnie utraciłem wiarę, którą w was pokładałem, po prostu jestem zdumiony. Wasze serca nieoczekiwanie są tak niezdolne do tego, by je zmiękczyć” (Wobec kogo jesteś lojalny? w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Słowa Boże mnie osądziły i nie mogłam przestać płakać. Byłam jedną z tych niezdecydowanych osób, które obnażył Bóg. Jedną ręką mocno trzymałam się swojego małżeństwa i rodziny, nie chcąc ich puścić, a drugą trzymałam się Bożego zbawienia, bojąc się, że zostanę porzucona. Gdy byłam przywódczynią, niby codziennie wychodziłam z domu i wykonywałam swoje obowiązki. Nie chciałam jednak, żeby moja wiara w Boga rozgniewała mojego męża i wpłynęła na nasz związek. Gdy wychodziłam z domu, aby wykonywać swoje obowiązki, robiłam to mechanicznie. Nie wkładałam żadnego wysiłku w omawianie stanu braci i sióstr, aby im pomóc, ani w rozwiązywanie problemów i trudności, z jakimi borykali się w swojej pracy. Gdy w trosce o bezpieczeństwo musiałam zostać w domu, po prostu wykorzystałam okazję, aby odłożyć na bok swoje obowiązki i cieszyć się tak zwanym szczęśliwym życiem, o jakim marzyłam. W czasie dwumiesięcznej izolacji w domu doskonale zdawałam sobie sprawę, że siostra, z którą pracowałam, dopiero niedawno została przywódczynią i nie była w stanie sama zająć się całą pracą. Mój mąż nie obserwował mnie każdego dnia, więc mogłam z nią współpracować, żeby wykonać pewną pracę. Bałam się jednak, że popsuje to moją relację z mężem, więc w ogóle nie przejmowałam się pracą kościoła. Rozdarta między obowiązkami a harmonijną rodziną, postawiłam na rodzinę i bez wahania zrezygnowałam z obowiązków. Nie miałam za grosz lojalności wobec Boga. Przez te dwa miesiące, podczas których zajmowałam się rodziną, nie miałam najmniejszych wyrzutów sumienia i w ogóle nie czułam się winna. Choć czytałam tak wiele słów Bożych, gdy przyszło co do czego, zachowałam się skandalicznie. Naprawdę zawiodłam Boga i byłam całkowicie pozbawiona sumienia i rozumu! Bóg powiedział: „W obliczu wszelakich waszych złych uczynków zwyczajnie utraciłem wiarę, którą w was pokładałem, po prostu jestem zdumiony. Wasze serca nieoczekiwanie są tak niezdolne do tego, by je zmiękczyć”. Będąc przywódczynią w kościele, niosłam na barkach wielką odpowiedzialność. Powinnam była zająć się różnymi elementami pracy kościoła, aby upewnić się, że przebiegają one normalnie. Powinnam też była pomóc braciom i siostrom zrozumieć prawdę i dobrze wykonywać obowiązki. Nie obchodziło mnie jednak to, czy moje postępowanie wpłynie na ich wejście w życie ani czy ucierpi na tym praca kościoła. Myślałam tylko o utrzymaniu swojego małżeństwa i swojej rodziny, beztrosko porzucając swoje obowiązki. Byłam naprawdę samolubna i podła! Nie byłam godna zaufania. Za to, że zostałam zwolniona, mogłam winić tylko siebie. Poczułam wielki żal i w duchu postanowiłam, że jeśli znów wezwą mnie obowiązki, nie mogę ich porzucić dla dobra małżeństwa i rodziny. Jakiś czas później znów zaczęłam wykonywać obowiązki w kościele. Mój mąż na wszelkie sposoby próbował mnie od tego odwieść. Gdy zorientował się, że nie zamierzam go posłuchać, zaczął codziennie wspominać o rozwodzie, w ten sposób mi grożąc. Modliłam się do Boga, błagając Go, aby dał mi wiarę i siłę. Dzięki temu wytrwale uczestniczyłam w zgromadzeniach i wykonywałam swoje obowiązki. Z czasem mój mąż przestał mnie tak ściśle kontrolować, żądając jedynie, abym codziennie wracała do domu.
W lipcu 2023 roku przywódcy wyznaczyli mi obowiązek, którego wykonywanie wiązało się z wieloma sprawami, w związku z czym mogłabym wracać do domu jedynie co kilka tygodni. Poczułam się tym nieco ograniczona: „Jeśli będę przyjeżdżać tylko raz na kilka tygodni, czy nie przekroczę czerwonej linii, którą wyznaczył mój mąż? Jeśli często będę poza domem, nie mogąc dotrzymywać mu towarzystwa i się nim opiekować, nasze małżeństwo powoli i nieuchronnie się rozpadnie”. Pamiętałam jednak o moim wcześniejszym doświadczeniu związanym z niedopełnieniem obowiązków. Tym razem nie chciałam niczego żałować, więc zgodziłam się wziąć na siebie ten obowiązek. Po pewnym czasie zaczęłam się trochę niepokoić: „Jeśli nie będę codziennie wracać do domu, będziemy z mężem coraz bardziej się od siebie oddalać. Jeśli skieruje swoje uczucia w inną stronę, nasze małżeństwo się skończy. Czy jeśli się rozstaniemy, będę mogła wieść w przyszłości szczęśliwe życie?”. Na pierwszy rzut oka byłam codziennie zajęta pracą, ale w sercu nieustannie czułam niepokój. Gdy tylko skończyłam pracę, zaczynałam odliczać dni do powrotu do domu. Myślałam nawet o tym, żeby poprosić przywódców o zmianę obowiązków, abym mogła zostać w domu. W ten sposób miałabym czas na zadbanie o swoje małżeństwo. Zdałam sobie jednak sprawę, że samodzielne wybieranie obowiązków jest nierozsądne, więc to przemilczałam. W swojej bezradności zwierzyłam się Bogu ze swoich najgłębszych myśli i błagałam Go, aby mnie oświecił i poprowadził.
Pewnego dnia, podczas ćwiczeń duchowych, przeczytałam fragment słów Bożych, który bardzo mi pomógł. Bóg mówi: „Są nawet tacy, którzy po uwierzeniu w Boga przyjmują obowiązek i zadanie wyznaczone im przez dom Boży, ale z troski o zadowolenie i szczęście małżeńskie nie wypełniają tego obowiązku należycie. Pierwotnie mieli się udać w jakieś odległe miejsce, by głosić ewangelię, wracać do domu raz na tydzień lub nawet rzadziej, a może nawet w ogóle opuścić dom i pełnić obowiązek na pełen etat, a wszystko to w zależności od tego, jaki mają potencjał i jakie warunki, ale boją się, że ich współmałżonek będzie niezadowolony, że ich małżeństwo nie będzie szczęśliwe albo że w ogóle się rozpadnie, więc dbają o szczęście małżeńskie kosztem dużej ilości czasu, który powinni poświęcać na wypełnianie swojego obowiązku. Zwłaszcza gdy słyszą, jak ich partner narzeka, sprawia wrażenie niezadowolonego czy wręcz zrzędzi, z jeszcze większą troską podchodzą do utrzymania swojego małżeństwa. Robią, co w ich mocy, żeby zadowolić współmałżonka i ciężko pracują, żeby ich małżeństwo było szczęśliwe i się nie rozpadło. Jeszcze poważniejsze jest rzecz jasna to, że ludzie nie odpowiadają na wezwanie domu Bożego i odmawiają wykonywania swoich obowiązków przez wzgląd na swoje szczęście małżeńskie. Kiedy ktoś taki powinien wyjechać z domu, by pełnić swój obowiązek, a nie może rozstać się ze małżonką albo jej rodzice sprzeciwiają się jego wierze w Boga i temu, że ma rzucić pracę i wyjechać z domu, by pełnić obowiązek, to idzie na kompromis i porzuca obowiązek, wybierając utrzymanie szczęścia małżeńskiego i trwałości małżeństwa. Dla owego szczęścia małżeńskiego i owej trwałości małżeństwa, by zapobiec jego końcowi i rozpadowi, wybiera wypełnianie tylko zobowiązań i powinności małżeńskich i porzucenie misji istoty stworzonej. Nie zdajesz sobie sprawy, że bez względu na twoją rolę w rodzinie czy w społeczeństwie – czy jest to rola żony, męża, dziecka, rodzica, pracownika, czy jakakolwiek inna – i niezależnie od tego, czy twoja rola w życiu małżeńskim jest ważna, czy też nie, w oczach Boga masz tylko jedną tożsamość, a mianowicie tożsamość istoty stworzonej. W oczach Boga nie masz żadnej innej tożsamości. Toteż kiedy dom Boży cię wzywa, jest to czas, w którym powinieneś wypełnić swoją misję. Oznacza to, że powinieneś wykonać misję, którą jako istocie stworzonej daje ci i powierza Bóg, nie tylko wtedy, gdy spełnione zostaną warunki gwarantujące szczęście małżeńskie i trwałość twojego małżeństwa, ale masz ją wykonać bezwarunkowo; bez względu na okoliczności jesteś zobowiązany stawiać na pierwszym miejscu misję powierzoną ci przez Boga, natomiast misja i powinności związane z twoim małżeństwem mają drugorzędny charakter” (Jak dążyć do prawdy (10), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Po przeczytaniu tego fragmentu słów Bożych odniosłam wrażenie, jakby w moim sercu zaświecił promień światła. Poczułam się świadoma i oświecona. Tak jak mówi Bóg, przywiązywałam dużą wagę do integralności i szczęścia swojego małżeństwa. Chciałam wykonywać swoje obowiązki tylko pod warunkiem, że będę w stanie to szczęście utrzymać. Gdy okazało się, że wpływają one na moje małżeństwo, nie potrafiłam wykonywać ich ze spokojnym sercem, a nawet chciałam z nich zrezygnować, żeby ratować swoje małżeństwo. Nie stawiałam obowiązków istoty stworzonej na pierwszym miejscu. Przypomniałam sobie, że gdy byłam w szkole, ogromny wpływ miały na mnie poglądy na temat małżeństwa, takie jak „trzymajmy się za ręce i zestarzejmy się razem” czy „bądźmy razem do grobowej deski”. Zawsze chciałam spotkać swoją drugą połówkę. Kogoś, kto będzie wobec mnie szczery i kto będzie okazywał mi szacunek, opiekował się mną i towarzyszył mi przez całe życie. Z tego powodu traktowałam swoje małżeństwo jako coś najważniejszego i zawsze starałam się je utrzymać. Po tym, jak zaczęłam wierzyć w Boga, mój mąż słuchał bezpodstawnych plotek i próbował mnie powstrzymać. Martwiłam się, że w naszym małżeństwie pojawią się pęknięcia, więc szukałam sposobów, aby mu się przypodobać. Wykonując obowiązki przywódczyni, byłam niedbała i jedynie udawałam, że coś robię. Każdego dnia wychodziłam i wracałam tak punktualnie, jakbym chodziła do pracy. Choć niektóre zadania nie zostały zrealizowane, kiedy pomyślałam, że mój mąż prawdopodobnie skończył już pracę i wrócił do domu, szybko kończyłam spotkanie i wracałam do domu. Po drodze zastanawiałam się nawet, jak zyskać względy męża i utrzymać z nim dobre stosunki. Przez dwa miesiące, które musiałam spędzić w domu z uwagi na kwestie bezpieczeństwa, mogłam wykonywać pewne obowiązki, jednak aby utrzymać dobre relacje z mężem, całkowicie ignorowałam pracę kościoła. Nie tylko opóźniło to wejście w życie przez braci i siostry, ale także zaszkodziło pracy kościoła. Ponadto, kiedy tym razem wykonywałam swoje obowiązki, robiłam to tylko pozornie, nie wkładając w to całego serca. Gdy tylko miałam wolny czas, zaczynałam odliczać dni do powrotu. Myślałam nawet o zmianie obowiązków, żeby móc codziennie wracać do domu. Przywiązywałam zbyt dużą wagę do szczęścia i integralności swojego małżeństwa, jakby jego utrata była kwestią życia i śmierci. Jestem istotą stworzoną. To Bóg dał mi życie i wszystko, co posiadam. Moją misją jest właściwe wykonywanie obowiązków istoty stworzonej. Jednak aby utrzymać szczęście w swoim małżeństwie, nieustannie robiłam to pobieżnie. Tak bardzo wstydziłam się przed Bogiem! Nie miałam za grosz sumienia i rozumu istoty stworzonej! Gdy to zrozumiałam, poczułam w sercu niepokój i wyrzuty sumienia. W duchu postanowiłam, że w przyszłości chcę praktykować prawdę, odwdzięczyć się za Bożą miłość i poświęcić cały swój czas i myśli swoim obowiązkom.
Pewnego dnia we wrześniu 2023 roku, gdy wróciłam do domu, mój mąż zjawił się po wieczornej popijawie i zapytał mnie z agresją w głosie: „Ciągle jesteś poza domem. Gdzie w tym czasie mieszkasz? Czym się zajmujesz?”. Kazał mi też przestać wierzyć w Boga. Nie zgodziłam się, więc zaczął mnie bić. Byłam taka zła, że wyprowadziłam się z domu. Pewnego dnia w listopadzie udałam się do domu mojej mamy, która stwierdziła: „Twój mąż powiedział, że nie może tak dalej żyć. Chce, żebyś wróciła do domu i załatwiła formalności rozwodowe”. Gdy to usłyszałam, odetchnęłam z ulgą. Pomyślałam: „Choć przez wszystkie te lata mój mąż okazał mi wiele dobroci i troski, jednocześnie bardzo mnie prześladował i próbował odwieść od wiary w Boga. Jeśli się rozwiedziemy, będę mogła swobodnie wierzyć w Boga i nie będę już przez niego ograniczana”. Jednak gdy wyszłam z domu mamy i zobaczyłam wszystkie te pary spacerujące ulicą, pomyślałam o tym, że byliśmy małżeństwem przez dwadzieścia lat. Gdybyśmy się rozwiedli, od tej pory nie byłoby już między nami żadnych relacji. Jeśli zachoruję, kto się mną zaopiekuje? Czy bez jego towarzystwa przez drugą połowę swojego życia będę smutna i samotna? Czy naprawdę mogę tak po prostu zakończyć trwające dwadzieścia lat małżeństwo? Gdy o tym pomyślałam, poczułam, jakby kwas przepływał mi przez serce, a z oczu popłynęły mi łzy. Pomodliłam się do Boga: „Dobry Boże, wiem, że nie ma potrzeby dalszego utrzymywania mojego małżeństwa. Jestem gotowa rozwieść się z mężem, ale na samą myśl o tym mam w sercu nieznośne uczucie. Dobry Boże, daj mi wiarę i siłę, abym potrafiła dokonać właściwego wyboru”.
Potem przeczytałam następujące słowa Boże: „Bóg ustanowił dla ciebie małżeństwo i dał ci partnera bądź partnerkę. Zawierasz związek małżeński, ale twoja tożsamość i twój status w oczach Boga się nie zmieniają – ciągle jesteś sobą. Jeśli jesteś kobietą, to w oczach Boga cały czas jesteś kobietą, jeśli zaś jesteś mężczyzną, to w oczach Boga cały czas jesteś mężczyzną. Ale jest jedna rzecz, którą dzielicie, a mianowicie to, że nie ważne, czy jesteś mężczyzną, czy kobietą, oboje jesteście w oczach Stwórcy istotami stworzonymi. W ramach małżeństwa tolerujecie się i kochacie, pomagacie sobie i wspieracie się nawzajem, i na tym polega wypełnianie waszych powinności. Jednakże w oczach Boga nie da się zastąpić obowiązków, które musisz wypełnić, oraz misji, którą powinieneś wykonać, powinnościami, które wypełniasz dla swojego partnera. Kiedy zatem dochodzi do konfliktu między twoimi powinnościami wobec partnera a obowiązkami, jakie istota stworzona powinna wykonać przed obliczem Boga, powinieneś wybrać wykonanie obowiązków istoty stworzonej, a nie powinności wobec twojego partnera. To jest kierunek i cel, jaki powinieneś wybrać, i jest to też oczywiście misja, którą powinieneś wykonać. Niektórzy ludzie jednak błędnie uznają dążenie do szczęścia małżeńskiego lub wypełnianie obowiązków wobec partnera, a także opiekę, troskę i miłość do partnera za swoją misję życiową i traktują swojego partnera jak swoje niebo, swoje przeznaczenie – jest to błąd. (…) Jeśli chodzi o małżeństwo, wszystko, co mogą zrobić ludzie, to przyjąć je jako otrzymane od Boga i trzymać się definicji małżeństwa, którą Bóg ustalił dla człowieka, gdzie zarówno mąż, jak i żona wypełniają powinności i zobowiązania, jakie mają wobec siebie. To, czego robić nie mogą, to decydować o przeznaczeniu ich partnera, o jego poprzednim, obecnym czy kolejnym życiu, a tym bardziej o wieczności. O twoim przeznaczeniu, o twoim losie i o ścieżce, którą podążasz, decydować może jedynie Stwórca. Tak więc jako istota stworzona – bez względu na to, czy pełnisz rolę żony, czy męża – szczęście, do którego powinieneś dążyć w tym życiu, bierze się z wypełniania obowiązku i wykonywania misji istoty stworzonej. Nie bierze się ono z samego małżeństwa, a tym bardziej nie z tego, że w ramach małżeństwa wypełniasz powinności żony lub męża. Jest oczywiste, że wyboru ścieżki, którą kroczysz, i tego, jak zapatrujesz się na życie, nie powinno się opierać na szczęściu małżeńskim, a tym bardziej nie powinna o tym decydować żadna z osób tworzących parę małżeńską – jest to coś, co powinieneś zrozumieć” (Jak dążyć do prawdy (11), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). „Jeśli chodzi o małżeństwo, to o ile nie wchodzi ono w konflikt i nie kłóci się z twoim dążeniem do prawdy, o tyle powinności, jakie masz wypełniać, misja, jaką masz realizować, i rola, jaką masz odgrywać w ramach małżeństwa, pozostaną bez zmian. Proszenie cię o rezygnację z dążenia do szczęścia małżeńskiego nie jest równoznaczne z proszeniem cię o porzucenie małżeństwa czy wzięcie rozwodu, ale oznacza raczej to, że powinnaś wypełniać swoją misję jako istota stworzona i prawidłowo wykonywać obowiązek, który powinnaś wykonywać, zakładając, że wypełniasz te powinności, które powinnaś wypełniać w małżeństwie. Rzecz jasna jeśli twoje dążenie do szczęścia małżeńskiego wpływa na wykonywanie przez ciebie obowiązku istoty stworzonej, przeszkadza w tym, czy nawet to niweczy, to powinnaś zrezygnować nie tylko z twojego dążenia do szczęścia małżeńskiego, ale również z samego małżeństwa. (…) Jeśli chcesz być kimś, kto dąży do prawdy, to w pierwszej kolejności powinnaś myśleć o tym, jak wyzbyć się tego, czego Bóg każe ci się wyzbyć, i jak zrealizować to, co Bóg każe ci zrealizować. Jeśli w przyszłości twoje małżeństwo się rozpadnie i nie będziesz mieć partnera u boku, i tak będziesz mogła doczekać późnej starości i żyć tak samo dobrze. Jeśli jednak zrezygnujesz z tej możliwości, to będzie to równoznaczne z porzuceniem twoich obowiązków i misji, którą Bóg ci powierzył. Dla Boga nie byłabyś wówczas kimś, kto dąży do prawdy, kimś, kto autentycznie pragnie Boga, kimś, kto próbuje osiągnąć zbawienie. Jeśli rzeczywiście chcecie zrezygnować z tej szansy, z tego prawa do dostąpienia zbawienia i do realizacji swojej misji, a zamiast tego wybieracie małżeństwo, wybieracie trwanie w związku jako mąż i żona, wybieracie bycie ze swoim współmałżonkiem i zadowalanie go, wybieracie trwałość waszego małżeństwa, to na koniec coś zyskacie, ale też coś stracicie. Wiesz, co stracisz, prawda? Małżeństwo nie jest wszystkim, wszystkim nie jest też szczęście małżeńskie – małżeństwo nie może zadecydować o twoim losie, o twojej przyszłości, a tym bardziej o twoim przeznaczeniu” (Jak dążyć do prawdy (10), w: Słowo, t. 6, O dążeniu do prawdy). Gdy skończyłam czytać słowa Boże, moje serce stało się niezwykle jasne i czyste. Bóg postanowił, że dla ludzi małżeństwo oznacza tylko tyle, że mogą nawzajem sobie towarzyszyć i się o siebie troszczyć. Wstąpiłam w związek małżeński, dzięki czemu mogłam wywiązać się ze swojej odpowiedzialności, którą było dotrzymywanie towarzystwa mojej drugiej połówce i sprawowanie nad nią opieki. Powinności małżeńskie nie mogą jednak zastąpić misji istoty stworzonej. Kiedy obowiązek wzywa, powinnam w pierwszej kolejności wykonywać obowiązki istoty stworzonej. Jeśli porzucę je, aby dążyć do szczęśliwego małżeństwa, nie będę mogła zyskać prawdy i otrzymać Bożego zbawienia. Ostatecznie padnę ofiarą wielkich katastrof i zginę. Dawniej myślałam tylko o pogoni za szczęśliwym małżeństwem. Poświęciłam dużo czasu i wysiłku na utrzymanie relacji z mężem. Chciałam jedną ręką trzymać się małżeństwa, a drugą prawdy. Pragnęłam mieć obie te rzeczy. Choć wierzyłam w Boga przez wiele lat, nadal nie rozumiałam prawdy. Straciłam mnóstwo czasu. Aby utrzymać tak zwane szczęście małżeńskie, męczyłam się tak bardzo, aż byłam całkowicie wyczerpana. Co to ma wspólnego ze szczęściem!? Zdałam sobie również sprawę, że wiara w Boga jest całkowicie naturalna i uzasadniona. Mój mąż nie wierzył w Boga i próbował mnie powstrzymać od wiary. Za każdym razem, gdy wspominałam o wierze w Boga, zaczynał się na mnie złościć, oskarżał mnie, bił i przeklinał, a nawet często groził mi rozwodem. W swojej istocie był demonem. Tak jak mówi Bóg: „Wierzący i niewierzący nie są ze sobą zgodni, lecz raczej przeciwstawiają się sobie nawzajem” (Bóg i człowiek wejdą razem do odpoczynku, w: Słowo, t. 1, Pojawienie się Boga i Jego dzieło). Zupełnie do siebie nie pasowaliśmy i podążaliśmy całkowicie różnymi ścieżkami. Po prostu nie ma takiej możliwości, żebym miała zestarzeć się z takim sprzeciwiającym się Bogu demonem jak mój mąż. Mimo to i tak chciałam tworzyć z nim trwałe małżeństwo i wspólnie się zestarzeć. Byłam głupia, tak skrupulatnie dbając o nasze małżeństwo. Czyż nie podążałam ślepo za demonem? Byłam taka otumaniona! Taka głupia! Utrzymywanie relacji z demonem mogło doprowadzić mnie jedynie do tego, że będę unikała Boga i zdradzę Go, a także zaprzepaszczę szansę na zbawienie. Polegając na błędnym postrzeganiu miłości, uważałam dążenie do szczęśliwego małżeństwa za swoją misję, a cielesne uczucia zniewoliły moje serce. Nie byłam gotowa rozeznać się co do mojego męża zgodnie z jego naturoistotą. Gdyby nie okoliczności przygotowane dla mnie przez Boga oraz oświecenie i przewodnictwo wynikające z Jego słów, nadal nie potrafiłabym tego przejrzeć na wylot. Cały czas byłabym nieugięta i głupia. Byłam naprawdę ślepa i nieświadoma! Nie mogłam już dłużej kierować się tymi błędnymi myślami i poglądami. Nawet gdyby mój mąż chciał się ze mną rozwieść, nadal musiałam wykonywać obowiązek istoty stworzonej. To jest naprawdę moja misja!
W trakcie ćwiczeń duchowych usłyszałam hymn ze słowami Bożymi, który naprawdę mnie poruszył.
Wpuść Boga do swojego serca
Bóg może wejść do twojego serca, tylko jeśli je przed nim otworzysz. Ty zaś będziesz mógł zobaczyć to, co Bóg ma i czym jest, a także Jego intencje w stosunku do ciebie, tylko jeśli Bóg wejdzie do twojego serca.
1 Wtedy odkryjesz, że wszystko, co dotyczy Boga, jest niezwykle cenne, i że tego, co On ma i czym jest, warto strzec jak skarbu. W porównaniu z tym, otaczający ciebie ludzie, wydarzenia i sprawy, a nawet twoi bliscy, twój partner i to, co kochasz, jest ledwie warte wzmianki. Wszystko to jest tak maluczkie i tak podrzędne; poczujesz, że żaden przedmiot materialny nie będzie nigdy w stanie ponownie ciebie przyciągnąć ani skłonić, byś zapłacił za niego jakąkolwiek cenę. W pokorze Boga ujrzysz Jego wielkość i Jego prymat. Co więcej, w niektórych czynach Boga, które wcześniej uznawałeś za całkiem niewielkie, dostrzeżesz Jego nieskończoną mądrość oraz tolerancję, a także ujrzysz Jego cierpliwość, wyrozumiałość i to, jak dobrze Bóg ciebie rozumie. Przez to zrodzi się w tobie uwielbienie do Niego.
2 Tego dnia poczujesz, że ludzkość żyje w tak plugawym świecie, iż ludzie obok ciebie i wydarzenia z twojego życia, a nawet ci, których kochasz, ich miłość do ciebie i ich tak zwana opieka czy też troska o ciebie nie są nawet warte wzmianki – tylko Bóg jest twoim oblubieńcem i tylko Boga cenisz najbardziej. Boża miłość jest tak wielka, a Jego istota jest tak święta – nie ma w Bogu żadnego fałszu, zła, zazdrości ani sporów, lecz tylko sprawiedliwość i wiarygodność, a ludzie powinni pragnąć wszystkiego, co Bóg ma i czym jest. Ludzie powinni do tego dążyć i do tego aspirować.
(Boże dzieło, Boże usposobienie i Sam Bóg III, w: Słowo, t. 2, O poznaniu Boga)
Gdy wysłuchałam tego hymnu, byłam naprawdę poruszona. Miłość między ludźmi opiera się na fundamencie wymiany. Kiedy dotrzymywałam towarzystwa mężowi i opiekowałam się nim oraz naszymi dziećmi, dobrze mnie traktował, ale gdy nie miałam czasu, żeby się o niego troszczyć, zaczął się złościć i chciał rozwodu, bo nie czerpał z naszego związku żadnych korzyści. Gdy ludzie zostaną zdeprawowani przez szatana, na pierwszym miejscu stawiają zysk. Nie ma między nimi prawdziwej miłości. A nawet jeśli jest w ich relacji odrobina tak zwanej miłości, nadal wszystkim kieruje chęć zysku. W tamtych latach zdarzyło się, że porzuciłam swoje obowiązki i zdradziłam Boga, aby ratować swoje szczęście małżeńskie. Jednak Bóg nie potraktował mnie na podstawie tego, jak postąpiłam. Nadal okazywał mi miłosierdzie i łaskę, przygotował praktyczne okoliczności, aby mnie zbawić i umożliwić mi wyrażenie skruchy, a także wykorzystał swoje słowa, aby mnie oświecić i pomóc mi przejrzeć intrygi szatana. Skorygował moje błędne poglądy na temat małżeństwa, aby szatan nie mógł już dłużej mnie krzywdzić. Uświadomiłam sobie, że tylko Bóg kocha ludzi najbardziej i że tylko Jego miłość jest szczera i święta.
Później zgodziłam się na rozwód, ale mój mąż zmienił zdanie. Stwierdził nawet, że dopóki będę wracać do domu, będzie mnie dobrze traktował, tak jak to robił wcześniej, i nie będzie już próbował powstrzymywać mnie od wiary w Boga. Pomyślałam o tym, jak za pomocą gróźb, przemocy i przekleństw mój mąż próbował zmusić mnie do porzucenia wiary w Boga. Gdy zorientował się, że te sztuczki nie działają, próbował mnie oszukiwać słodkimi słówkami. Bez względu na to, jak zmieniała się jego taktyka, w istocie pozostawał diabłem. Jego istota, którą było byciem wrogiem Boga, nigdy się nie zmieni. Przez dziesięć lat próbował powstrzymać mnie od wiary w Boga. Gdyby był w stanie się zmienić, zrobiłby to już dawno temu. Gdybym znów mu uwierzyła, dałabym się nabrać i oszukać. Straciłbym szansę na zbawienie przez Boga. W związku z tym zignorowałam jego słowa. Pomyślałam: „Nawet jeśli się nie rozwiedziemy, nie mogę pozwolić, żeby przeszkadzał mi w wierze w Boga i wykonywaniu moich obowiązków”. Od tamtej pory zawsze wykonywałam swoje obowiązki w kościele, a w moim sercu zapanował spokój. Przestałam myśleć o tym, jak utrzymać małżeństwo i rodzinę. W końcu udało mi się uwolnić od więzów i ograniczeń narzuconych mi przez męża. Teraz mogę swobodnie wierzyć w Boga i wykonywać swoje obowiązki. Zrobiłam dzięki temu postępy w życiu. Bogu niech będą dzięki za Jego zbawienie!